Samochodem po Europie 2017- San Marino, Ravenna, Bolonia (dzień 11)
Koniec obijania się, jedziemy dalej
Ostatnia noc na kempingu w Rimini. Wstaliśmy po 8 złożyliśmy namiot, pomachaliśmy afro-szwedowi na pożegnanie i pojechaliśmy do San Marino.
San Marino
Do kraju-punktu na mapie mieliśmy bardzo blisko. Niestety przez nasza nieuwagę zaparkowaliśmy zbyt daleko od samego centrum. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po jakimś czasie kiedy to karkołomnie pokonaliśmy pieszo trasę pod sama górę. W dodatku nie byliśmy w najlepszej formie bo wczoraj skumulowała nam się ilość niedopitych win i trzeba było je ratować. W San Marino warto podjechać pod sama zabytkowa bramę i tam szukać parkingu. Gdy doszliśmy do centrum nie mieliśmy już siły na zwiedzanie. Zostawiłem Alicję i poszedłem przestawić bliżej auto. Schodzić było łatwiej więc po jakieś chwili akcja została zakończona pełnym sukcesem. Podjechałem pod sam zamek. Odpoczęliśmy, zregenerowaliśmy siły i byliśmy gotowi do dalszej eksploracji. Uliczki w San Marino otoczone są kamienicami a w nich zlokalizowane są sklepy rożnej maści. Przeważnie sprzedają perfumy, RayBany i broń. Ceny nie są jakieś konkurencyjne więc nie zwracaliśmy na to uwagi. Co jakiś czas pojawiał się sklep perełka. Na przykład w jednym z butików pani handlowała ozdobami choinkowymi, a w innym ręcznie robionymi lalkami.
- Podejście Kacowy jar
- Ozdoby choinkowe latem ?
- Straż miejska
- Ośka w San Marino
- Tutejszy panteon
Ravenna
Przestawiliśmy się na same autostrady, jest zdecydowanie wygodniej i szybciej, może trochę drożej, ale myślę ze to nie jest wielka różnica. Dzięki temu w krótkim czasie zjawiliśmy się w Ravennie. Postawiliśmy samochód około 700 m od centrum. Był taki skwar że nie było nikogo na ulicach, miasto wyglądało na opustoszałe. Gdzieniegdzie przemykali turyści, wszyscy chowali się w kościołach lub podobnych budynkach gdzie była odrobinę niższa temperatura. My z atrakcji do atrakcji przemykaliśmy bardzo szybko ale udało się swoje zobaczyć. Miasto jest sławne z mozajek, które można podziwiać w kilku lokalizacjach, np do jednej z nich należy Mauzoleum Galli Placydii . Do wszystkich ciekawych miejsc wchodzi się na jednym bilecie, tak to tu sobie sprytnie zorganizowali. Jeżeli ktoś szuka tego typu dzieł sztuki to miejsce jest ku temu stworzone. Nas to nie porwało zbyto i po godzinie zaliczyliśmy wszystkie kluczowe punkty. Kierując się z powrotem do auta usłyszałem dźwięki kłócącej się grupy mężczyzn, pomyślałem że blisko musi być jakieś więzienie. Odgłosy dochodziły z za pobliskiej bramy. Zajrzałem a tam ze 20 czarnych debatowało na jakieś dla mnie niezrozumiałe, zapewne filozoficzne tematy. Przyspieszyliśmy kroku i już po chwili byliśmy przy samochodzie.
- Ładny winkiel
- Kwiatuszek i tabaka
- Mozaiki
- Złowrogi jeleń
Bolonia
Bolonia po Florencji chyba najbardziej zapada w pamięć. Gdy dojechaliśmy do miejsca, zaparkowaliśmy w samym jej centrum. Parking wskazała nam pomocna pani Policjant, która kierowała ruchem. Miejsce postojowe kosztowało ponad 10 euro, ale było wygodnie i szybko więc się opłacało. Miasto jest cudowne. Ma bardzo dużo arkad, podobno sumarycznie jest ich aż 37 kilometrów. Nie idzie tego przejść w jeden dzień. Zobaczyliśmy katedrę Świętego Piotra w Bolonii, w środku jest dziura w dachu, nie jest to bynajmniej zaniedbanie tutejszych majstrów, w południe pada przezeń światło na posadzkę i pokazuje dzień i miesiąc. Kolejna atrakcja to ustawione obok siebie wieże, z których każda jest trochę pochylona. Taka mniej widowiskowa Piza. Do Torre degli Asinelli weszliśmy pokonując przeszło 500 schodów. Wszystko dla widoczków i potrzeby zrobienia dobrego ujęcia. Po zejściu poszliśmy coś zjeść do pobliskiej restauracji. Zamówiliśmy tagliatelle i tortellini z piwkiem, zapłaciliśmy około 30 euro ale jedzenie było godne tej ceny. Do obiadu dorzucają przystawki w postaci chipsów i słonych paluszków wiec nie można narzekać. Wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy na kemping przy samej Wenecji. Gdy dotarliśmy na miejsce była już 21:30.
- Widoczek
- Spirala nienawiści
- Two towers
- Makaron na brzuchy